Takie pytanie w świecie TT rozpętałoby od razu wojnę
Ale jesteśmy tu w lepszym świecie wingfoila i można spokojnie porozmawiać na ten temat.
Ostatnie dwa dni latałem na Wingu w Poznaniu na jeziorze Kierskim. Mam nową deskę i nie dorobiłem się jeszcze Leasha

Oczywiście nie chciałem przez to zrezygnować z latania. Poszedłem na całość

i pływałem bez leasha.
Muszę przyznać, że lata mi się o wiele przyjemniej bez niego. W mojej krótkiej karierze ok. 20 sesji na Wingu miałem okazję wypróbować już 3 rodzaje Leasha:
1. Leash na kostkę prosty
2. Leash na kostkę skręcany
3. Leash na pas skręcany
Każdy z nich ma swoje wady.
Ten prosty leach na kostkę ciągnie się po wodzie i to mnie bardzo irytuje. Często się na niego stąpa, potrafi zawinąć się o maszt i trudno się wdrapać na deskę. Raz nawet wyszczerbiłem sobie maszt takim leashem. A jak wyżej wspomniałem mam dopiero ok. 20 sesji za sobą.
Leash na pas, skrętka. Też potrafi zawinąć się pod deską na maszt, potrafi zakręcić się leashem od winga, jak ten jest też na pasie (taki mi lepiej pasuje), Też się na niego czasami stąpa, zakręca się między nogami, po tym jak się wchodzi na deskę i trzeba odstawiać piruety na, żeby się z niego wyplątać w trakcie jazdy. Jest generalnie ciężki wagowo.
Najlepiej do tej pory sprawdził się leash skręcany na kostkę, ale miałem go tylko raz i może nie poznałem go jeszcze zbyt dobrze. Problem również z postawieniem stopy i nastąpieniem na ten leash i przy wchodzeniu z wody na deskę podobnie można się zaplątać.
Dlatego leash mi kompletnie przeszkadza.
Sądzę, że można szybciej sobie zrobić krzywdę lub zniszczyć sprzęt używając leasha.
Ostatnie dwa moje pływania były na wietrze od 8 do 25 kts. W trakcie jednej sesji 3 razy zgubiłem deskę tak, że musiałem za nią gonić. Najpierw próbowałem z przyzwyczajenia wpław ale można zapomnieć

Deska zasuwała jak szalona. W sumie upadków miałem pewnie ze 20, może 30. I tylko 3 razy musiałem się uganiać za deską.
Do pogoni za deską można świetnie wykorzystać Winga, żeby się body dragować. Coś jak na kite, tylko inna technika. Winga stawia się na front tube, łapie za dwa handle i jak wiatr jest spory to chwila moment jest się już przy desce. Lepiej ją ominąć z boku, bo napływając bezpośrednio niechcący ją się odpycha, a pogoń może być aż do brzegu

. Czyli deskę wyprzedzamy z boku i po kłopocie.
Reasumując Leash do deski wg mnie to raczej uciążliwość jak korzyść. Jak wiatr jest silny to można użyć winga. Jak wiatr jest słabszy to deska nam nie ucieknie i sobie do niej dopłyniemy.
Piszę to z perspektywy pływania na jeziorze, gdzie fale są maks. do kilkudziesięciu centymetrów, i zawsze jest jakiś brzeg na horyzoncie.
Ciekawe jak pływanie bez Leasha może sprawdzić się na morzu. Duża fala, morski prąd i skalisty brzeg lub offshore może być zbyt ryzykowny, ale jeżeli wychodzimy na onshore przy piaszczystej plaży i przy mniejszych nie łamiących się falach to spokojnie można sobie taki leash odpuścić.
Jak wam się lata z leashem?