W styczniu minęło 3 lata od zakupu pierwszego foila.
Start rodził sie w bólach. I to dosłownych

Siniaki, skaleczenia, skręcone kostki, połamane żebra, gleba za glebą

Źle wytrymowany sprzęt na początku. Pierwsze halsy po 45 minutach ale dopiero w 3 sesji. Pierwsza sesja jakieś 10 minut, to był styczeń. Przeciągnęło mnie tak, że sobie odpuściłem. Woda tak zimna jak żyleta. Druga sesja 30 minut kilka wskazówek od kolegów na plaży. Jeden strap z przodu. Mocno poluzowany, tylna stopa na maszcie. Poszło kilka razy po kilka metrów. Styczeń woda nadal lód ale już było widać światełko w tunelu. 3 sesja koniec lutego i po 5 minutach juz w lewitacji na jakieś 100 metrów. Potem już coraz dłuższe dystansy. Zawracanie na switch, spadający ciągle kite, bo się pod niego dosyć szybko podjeżdżało. Oglądanie filmików na YT i zastanawianie się jak im to łatwo wychodzi. Wydawało się to wręcz niemożliwe. Pierwsze zwroty i zmiana stopy z touch down. Radość szalona. Dalej jednak trudne manewry. Raczej szczęście jak technika. Potem zmiana stopy w locie. To trwało chyba z rok do pierwszej takiej zmiany. Może trochę szybciej. Potem 360, sztagi itp. Ale dopiero po ponad ponad 2 latach przyszedł taki moment, w którym poczułem się częścią całości i manewry nie były już sprawa szybkości, zwinności, czy jakiegoś dłuższego zastanawiania się czy przygotowania. Wszystko stało się naturalne jak za pstryknięciem z palca. W trakcie nauki było już kilka momentów, w których miało się wrażenie, że to jest już ten moment, że już się coś robi, bo technika opanowana ale to nie było jeszcze to. Zawsze po tym był taki trochę lepszy moment. Ale dopiero ten ostatni klick jest zjednoczeniem ridera ze sprzętem, wiatrem i wodą.
Jak to wyglądało u was? Ile czasu wam to zajęło? U mnie trwało to dłużej jak np. u kolegi, z którym razem zaczynałem foila. Potrzebował na to zdecydowanie mniej czasu, przy podobnej częstotliwości pływania.